Wszyscy znamy krążące w necie teksty o tym, że warto kupować u małych lokalnych przedsiębiorców, by wspierać ich rodziny, a nie sponsorować kolejne domy czy jachty prezesom wielkich korporacji. To drobni przedsiębiorcy są podstawą gospodarki, tworzą miejsca pracy, wspierają organizacje non-profit.
Jako właścicielka małej firmy sama staram się tak robić. Część swoich dochodów regularnie przeznaczam na działania charytatywne, zgodne z moimi poglądami i wartościami.
Od kilku lat jestem „mamą” małej dziewczynki z Ugandy. W ramach adopcji na odległość Sunrise „adoptowałam” Dianę, która bardzo wcześnie straciła rodziców. Sunrise to akcja, która polega na sponsorowaniu dzieciom z Ugandy, głównie sierotom, wyżywienia, nauki w szkole i opieki medycznej. Edukacja w Ugandzie jest płatna i nie każdego na to stać. Brak wykształcenia sami wiecie, do czego prowadzi. Do błędnego koła – nie ma wykształcenia, nie ma pieniędzy, brak pieniędzy, brak wykształcenia. Nie tylko nauka jest ważna. Najważniejsza moim zdaniem jest zmiana mentalności i wzięcie odpowiedzialności za swoje życie, a nie czekanie aż biały człowiek przyjdzie z pieniędzmi i gotowymi pomysłami.
Od zawsze czułam potrzebę pomagania innym. Jako samotna matka mieszkająca w obcym kraju z dwójką dzieci i nie zawsze ciekawą sytuacją finansową wiedziałam, że chcę pomagać, nie dawało mi to spokoju. Nie wiedziałam jak pomóc dziecku, przecież moja sytuacja mieszkaniowa i finansowa pozostawiała wiele do życzenia. O założeniu własnej firmy wtedy tylko marzyłam. Jednego dnia moja córka, dziewczyna o bardzo szerokim sercu, przyłączyła się do mnie, wsparła mój pomysł adopcji. Wtedy już wiedziałam, że muszę, po prostu muszę coś zrobić. I pojawiła się możliwość adopcji na odległość.
To było to! Nie mogę „w realu” adoptować dziecka, gdyż nie dam rady zapewnić mu odpowiednich warunków życia. Wspieranie organizacji, która MĄDRZE gospodaruje pieniędzmi i rzeczywiście wspiera nie tylko sieroty, ale i lokalną społeczność, leżało w granicach moich możliwości. Dlaczego nie w Polsce, przecież tu jest mnóstwo potrzebujących dzieci? Niestety jest i zachęcam Was do pomocy dzieciom. Ja nie chciałam, by moje pieniądze szły na koszty administracyjne. Nie chciałam też słuchać biadolenia „dlaczego tylko tyle, co ja z tym zrobię?” „Dlaczego jemu/jej dali, a mnie nie?”. Trzecia przyczyna, dlaczego przekonałam się do Sunrise, to fakt, że pieniądze trafiają do potrzebujących, ale po zbadaniu potrzeb, przy stałej kontroli, gdy lokalna społeczność uczy się jak zarabiać na utrzymanie swoich rodzin i gospodarować tym co ma.
Chciałam podejść do sprawy poważnie i odpowiedzialnie. A co, jeśli nie starczy mi pieniędzy na comiesięczne wsparcie dziecka? Jeśli nie wpłacę pieniędzy, to dziecko w danym miesiącu nie może chodzić do szkoły, która często leży w dużej odległości od domu rodzinnego dziecka. Ostatecznie przekonało mnie stwierdzenie: Nie możesz zmienić całego świata, ale możesz zmienić cały świat dla jednej osoby!
Dzisiaj jestem szczęśliwą mamą trójki dzieci, dwójki biologicznych i jednego adoptowanego. To zaszczyt wnieść choć mały wkład w życie dziecka. Przecież nie żyje ono na bezludnej wyspie. Kiedyś dorośnie i będzie zmieniać swoje otoczenie. Jestem tego pewna. W tym przekonaniu utwierdzają mnie historie innych „adoptowanych” dzieci.
Kilka lat temu moja córka razem z innymi sponsorami (tak, to my, „rodzice” adoptowanych dzieci) pojechała do Ugandy (taki wyjazd dużo kosztował, więc z naszej rodziny mogła pojechać tylko jedna osoba i zdecydowałam, że to będzie moja córka). Na własne oczy przekonała się, czy to, o czym czytamy jest prawdą, na co idą nasze pieniądze, a najważniejsze – miała możliwość osobiście poznać „naszą” dziewczynkę i jej rodzinę, wręczyć prezenty. Wzruszające i niezapomniane chwile.
Wspieram również inną chrześcijańską organizację charytatywną, która pomaga (w sposób mądry i odpowiedzialny, przy współpracy z lokalną społecznością) chrześcijanom w krajach, gdzie są prześladowani. Open Doors – chrześcijańska organizacja non-profit wspierająca prześladowanych chrześcijan w 50 krajach, w których są oni w jakiś sposób represjonowani. Każdy może wybrać komu i jak chce pomagać, by robić to w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami.
Jako miłośniczka zwierząt i wielbicielka świnek morskich, nie mogę pominąć „najmniejszych braci”. Kiedy pierwsza świnka morska trafiła do naszego domu, nie miałam o tych zwierzątkach najmniejszego pojęcia. Pokochałam naszego prosiaczka Włodka z całego serca, uczyłam się, jak się nim opiekować. Ze zdziwieniem przekonałam się, że świnki morskie (teraz – o zgrozo – nazywane kavią domową) są bardzo inteligentne. Po śmierci Włodka została pustka, więc adoptowałam (mam umowę adopcyjną, poważna sprawa) ze Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim dwóch braci. Łobuzy wnoszą dużo radości do mojego życia, no i mam wspaniałych słuchaczy, nawet poglądy polityczne mamy podobne 🙂 Staram się opiekować nimi najlepiej jak potrafię. Przecież Stowarzyszenie mi zaufało i „chłopaki” przyjechali do mnie przez pół Polski. Chyba nie muszę mówić, na co przeznaczyłam 1% podatku dochodowego? 🙂
I tak oto dotarliśmy (ktoś przeczytał do tego miejsca? 🙂 ) do końca opowieści o lokalnych przedsiębiorcach, wspierających innych i zmieniających życie ludzi (i nie tylko 🙂 ). Nadal wolisz iść do pośredników, czy może zamówisz usługę u mnie i przyczynisz się do tego, by świat stał się lepszy? 🙂
Zostaw komentarz